czwartek, 20 czerwca 2013

48. Jab Tak Hai Jaan

Notka z dedykacją dla BlueRose :* [o Shahrukhu na tzw. PW, nadal nie ma o nim akapitu :D]

Jab Tak Hai Jaan wzbudza we mnie mieszane uczucia. Historia miłości Samara i Meery spodobała mi się. Mnie, jako niepoprawnej romantyczce, chyba musiała się spodobać. :)

Bardzo lubię scenę ich spotkania na zapleczu, ciekawa rozmowa i pierwsze chwile rozwijającego się uczucia... Natomiast słynna scena w metrze to dla mnie żenada (takie spojrzenia Shahrukha w ogóle na mnie nie działają). Dyskusje fanek na temat całowania się Shahrukha są równie żenujące... Dziwne, że nie padło pytanie „ile jest całowania w tym całowaniu?”. Bo tak naprawdę niewiele, muśnięcie ust i sprytne ujęcie, by nie było to typowe „całowańsko” a'la Hollywood. Kto widział Zindagi Na Milegi Dobara ten wie, jak Katrina całowała się z Hrithikiem. Bez porównania... Niestety sceny łóżkowe z udziałem Shahrukha i Katriny były tak sztuczne i wymuszone, że szkoda gadać. O wiele lepiej wypadali razem w samych rozmowach, chociaż nie był to mój wymarzony duet.

Wracając do plusów... :) Urocze chwile na ekranie z Neetu i Rishim Kapoorami. Szkoda, że wątek związany z nowym mężczyzną matki Meery był tylko epizodem. Pogodzenie się kobiet było dla mnie najbardziej wzruszającym momentem filmu. Nawet religijność Meery do pewnego momentu była dla mnie zrozumiała. Każdy ma swój pomysł na wiarę... Właśnie nabożność głównej bohaterki i aktorstwo Katriny najczęściej zbierały niepochlebne opinie, co jest według mnie niesłuszne i niesprawiedliwe. Kaif poradziła sobie z rolą bardzo dobrze, reżyser dał jej taką postać i ona pokazała ją, jak należy! Delikatną, wrażliwą, nieokazującą nadmiernie uczuć. Jest tylko jedno ważne „ale”: klip Ishq Shava - duża niekonsekwencja w postaci Meery. Ja rozumiem, że to dobrze filmowi robi, gdy się pokazuje zdolności taneczne Katriny, ale tym razem to było chybione i popsuło tę spójną postać.


Anushka też była niezła aktorsko, chociaż obawiałam się jej overactingu. Zaskoczyłam się pozytywnie, bo Anushka dobrze wyważyła emocje bohaterki. Nie jestem tylko pewna, czy rzeczywiście była to rolę na miarę Filmfare’a... Denerwują mnie trochę reakcje na jej rolę, jakby nie wiadomo jak rewelacyjny charakter tam sportretowała. Kojarzę sympatyczniejsze role kobiece. (A może ta otoczka kultu wokół filmu tak bardzo mnie drażni, bo Sharma była naprawdę niezła, jak na moje obawy.) Akira była pełna życia, radosna, co nawet było zaraźliwe; mieli ciekawą relację z Samarem. Ale wszystko było fajne i miłe do pewnego czasu...

SPOILER
Wypadek, modlitwy Katriny, wzburzony Samar, jakby cała miłość z niego uleciała, bo się wnerwił na Pana Jezusa, później drugi wypadek, zanik pamięci i Akira, która zaczyna co pięć minut smęcić na ekranie, jak to ona kocha Samara, ale nie może z nim być, bo on kocha Meerę, bla bla bla... No i nie zapominajmy o rozbrojeniu bomby! Świetny sposób na uzdrowienie bohatera.

Te aspekty popsuły moje pierwsze pozytywne wrażenia po JTHJ. I nic a nic się nie wzruszyłam na końcu. Pomysł na postać Samara, niebojącego się śmierci, gotowego zginąć od wybuchu bomby, jeśli tak zdecyduje los, był nawet piękny. Cała szlachetność i piękno jego postaci były co prawda pokazane również w bardzo nieodpowiedzialnych sytuacjach - narażanie nie tylko siebie, ale i Akiry na śmierć... Ale ona sama chyba nie miałaby nic przeciwko, by zginąć, więc co ja się będę czepiać. :P


Muzyka jest całkiem przyjemna. Najbardziej mi się podoba Heer z pięknym tekstem i zaśpiewane z wielkim uczuciem przez Harshdeep Kaur. Jiya Re jest bardzo energetyczne, aż samemu ma się ochotę tańczyć jak Akira. Ishq Shava też lubię ze względu na śliczny głos Shilpy Rao. Nie znoszę Saans, jedna z gorszych piosenek w dorobku Shreyi Ghoshal. Wolę inne jej piosenki, gdy śpiewa sama i nie aż tak ckliwe numery.

Yash Chopra nie stworzył wybitnego filmu, potknął się gdzieś po drodze o patos w jego gorszej postaci i zagrywki dobre w latach 80. czy 90., ale nie dzisiaj. Ale ja pewnie jestem bez serca, bo fanki Shahrukha i Yasha Chopry są zachwycone. Szkoda, że w tych zachwytach nie ma ani krztyny obiektywizmu, tylko puste peany na cześć filmu, który naprawdę mógł być fajnym romansem i melodramatem, a okazał się przekombinowaną, i na siłę próbującą połączyć klasykę z tym, co nowoczesne, produkcją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz