Prawdą
jest, że nasza znajomość z Keshą nie zaczęła się zbyt obiecująco… Był to czas,
gdy w radiu królował jej pierwszy solowy przebój TiK ToK. Nie owijając w
bawełnę, piosenka niemiłosiernie mnie irytowała. Gdy tak kilka razy pojawiła
się na antenie, myślałam sobie: „Co to za beznadziejny wokal udający rapowanie
i co bezsensowna melodia”. Jednak jak się później okaże, początkowa niechęć
rozwinie się w niekłamaną sympatię… Na początku więc żyłam sobie w przekonaniu,
że rzeczona Kesha nie umie śpiewać i nie jest nikim specjalnym w show biznesie.
Ot kolejna gwiazda na jeden sezon z tanecznym repertuarem. Jakimś cudem inny
singiel z płyty – Take it off – nie zrobił na mnie aż tak złego wrażenia i
piosenka nawet mi się spodobała. Jednak nadal byłam daleka od lubienia Keshy.
Prawie
rok po premierze jej debiutanckiego albumu „Animal” w Polsce pojawiła się jego
specjalna wersja z dodatkowym krążkiem zatytułowanym „Cannibal”. W związku z
tym w radiu pojawiały się jej nowe single, które coraz skuteczniej wpadały mi w
ucho, a jej zmanierowany głos zaczęłam uznawać za dość interesujący. Wpadłam na
pomysł, by przyjrzeć się bliżej twórczości Keshy i zakupić jej podwójny album.
Szperając po internecie i szukając recenzji płyty, docierały do mnie raczej
negatywne głosy o braku talentu młodej wokalistki. Ja jednak zupełnie się tym
nie przejmowałam i nie zniechęciło mnie to do zakupu, bo cały czas coś ciągnęło
mnie do Sebert. Któregoś pięknego dnia w końcu zakupiłam wydawnictwo „Animal +
Cannibal”.
Była
to naprawdę świetna decyzja, by zakupić płytę w ciemno, bo piosenki absolutnie
mnie oczarowały. Repertuar Keshy miejscami mnie zaskoczył, ponieważ na płycie
sporo jest wolniejszych utworów, które pokazują zupełnie inną stronę
piosenkarki. Jej głos brzmi bardziej łagodnie, a teksty są pełne emocji. Media
przedstawiają ją jako imprezową dziewczynę i jest w tym dużo prawdy, ponieważ
sama Kesha przyznaje, że inspiracje dla swoich piosenek czerpie w życia (czyt.
z imprez). Sama wokalistka jest współautorką każdej z piosenek, więc nie jest
to żaden twór wytwórni, ale wszystko to, co w duszy Keshy gra. Oczywiście na
jej piosenki pracowało też wielu współautorów, jednak wierzę, że Sebert nie
zaśpiewałaby przypadkowych utworów. Muzyka jest różnorodna, teksty niebanalne,
czasami dość kontrowersyjne, ale całość brzmi bardzo dobrze i doskonale się
tego słucha w autobusie czy w domowym zaciszu, tak na lepsze samopoczucie i
pewność siebie. Sprawdziłam na sobie.
Najbardziej
zachwyciła mnie płyta „Cannibal” – zaczyna się ostro i drapieżnie, potężnymi
basami (Cannibal, Sleazy, Blow), stopniowo przechodząc w weselsze,
elektroniczne dźwięki (Crazy Beautiful Life, C U Next Tuesday), kończąc na
elektryzującym remiksie tytułowej piosenki z płyty „Animal” (Billboard Remix).
Natomiast The Harold Song to chyba najbardziej osobista z piosenek Keshy, na koncertach
zawsze śpiewa ją z pewnym smutkiem – widać, że wzbudza w niej wiele uczuć. Na
„Animal” też nie brakuje perełek i różnorodności. Kiss n Tell jest chwytliwą,
dance’ową nutą z zabawnym tekstem o rozpowiadaniu tajemnic. Niektóre kawałki
przywodzą mi na myśl lata osiemdziesiąte, jak Party at a Rich Dude’s House czy
Boots & Boys. W piosence Stephen Kesha śpiewa chłopaku, którego śledziła w
latach młodości, D.I.N.O.S.A.U.R. opowiada o wiązaniu się młodych dziewczyn ze
starszymi mężczyznami. Jak widać teksty Keshy są dość różnorodne, na Wikipedii
można obszernie poczytać o jej kompozycjach, sposobie jej śpiewania, co
zdecydowanie rozszerza pole do interpretacji jej muzyki.
Lwia
część twórczości Keshy krąży gdzieś w podziemiach YouTube’a i widnieje jako „unreleased”,
a wśród jej niewydanych piosenek też można znaleźć wiele przyjemnych utworów,
które spokojnie zapełniłyby jeszcze jeden album artystki. Być może odzywa się
tutaj perfekcjonizm Keshy i jej producentów. Jednak miło, że w internecie można
znaleźć inne piosenki z repertuaru Sebert, nie tylko te znajdujące się na
płytach.
Głos
Keshy wcale nie jest taki zły, jak może się na początku wydawać. To prawda, że
piosenkarka używa programu auto-tune dla wystylizowania brzmienia głosu, jednak
oglądając filmiki z jej koncertów przekonałam się się, Kesha ma naprawdę
świetny głos i potrafi nim ciekawie operować.I w tym momencie chciałabym
zatrzymać się na trasie koncertowej Keshy zatytułowanej „Get Sleazy Tour”,
która promowała płytę „Cannibal”. Każdy z koncertów był perfekcyjnie
wyreżyserowany: kolejność piosenek, stroje wokalistki czy sposób wykonania
poszczególnych utworów, dzięki czemu każdy występ z trasy był spójnym
spektaklem. Ileż ona dawała tam z siebie energii i jak porywała tłum! Podczas
niektórych piosenek tańczyła i szalała po scenie, przy innych stawała za
specjalistyczną konsoletą, gdzie sama grała utwory. Z amatorsko nagranych
filmików słychać głosy fanów, którzy śpiewają teksty razem z Keshą – widać i
słychać, że świetnie się bawili razem z artystką. Aż sama miałabym ochotę
znaleźć się na jednym z jej koncertów. Może gdy Kesha wyda wreszcie swój
kolejny album, zainteresuje się też Polską.
Znakiem
rozpoznawczym Keshy są jej bujne, falowane blond włosy i brokat, którym
uwielbia się ozdabiać. W jej piosenkach często przewija się właśnie motyw
brokatu służącego za makijaż czy pokrywającego podłogę. Dość powiedzieć, że to
on zainspirował mnie do takiego nazwania bloga – z myślą o mojej ulubienicy. (to niestety już nieaktualne...) Styl Keshy jest dość swobodny, kolorowy, z mnóstwem biżuterii. Nie uważam, by
kogokolwiek kopiowała i to też w niej bardzo lubię.
Droga
Keshy do sławy łatwa nie była. Jej gościnny występ w piosence Flo Ridy Right
Round nie od razu zrobił z niej gwiazdę i Kesha sama zapracowała na swój
sukces. W wywiadach wielokrotnie pytana jest o swoje trudne początki w branży.
Ważną osobą w jej życiu, jest jej mama, która sama zajmuje się muzyką i wiele
nauczyła swoją córkę. Pytana o swoich ulubionych wykonawców i zespoły, które
wpłynęły na jej muzykę, Kesha wymienia cały przekrój reprezentantów różnych
gatunków: Dolly Parton, Johnny’ego Casha, Black Sabbath, Beastie Boys, Fugazi,
Led Zeppelin, Madonnę, Aarona Neville’a, Boba Dylana, The Damned, Velvet
Underground, Blondie.
Chociaż
Kesha gra najczęściej taneczne, klubowe kawałki, na koncertach zaaranżowane są
one na rockowo i brzmią zupełnie inaczej. Takiej werwy nie powstydziłyby się
nawet rockowe kapele! Nietrudno więc uwierzyć, że niepozorna blondynka może być
fanką ostrzejszej muzyki. I jak napisał jeden z użytkowników na YouTube: „To,
co odróżnia Keshę od innych wokalistek pop jest jej szczerość i to, że w głębi
duszy jest rockandrollową dziewczyną„.* I ja się z tym w pełni zgadzam.
________________
*
niestety nie potrafię dokładnie podać, gdzie to przeczytałam i czyje to słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz