Scenariusz: Puneet Krishna, Sumit Purohit, Karan Anshuman
Reżyseria: Karan Anshuman
Produkcja: Farhan Akhtar, Ritesh Sidhwani
Muzyka: Ram Sampath
Występują: Riteish Deshmukh, Pulkit Samrat
Bangistan to fikcyjne państwo, którego północną część zamieszkują wyznawcy islamu, a południową wyznawcy hinduizmu. Obie grupy ciągle używają wobec siebie przemocy. Muzułmanin Hafeez Bin Ali (Deshmukh) i hinduista Praveen Chaturvedi (Samrat) zostają wysłani przez swoich przywódców religijnych do Polski, gdzie ma się odbyć Światowa Konferencja Religijna. Każdy z nich ma tam wysadzić bombę. Traf sprawia, że obaj wpadają na siebie na lotnisku w Krakowie i zamieszkują też w tym samym budynku. Nie mają pojęcia, że mają do wykonania tę samą misję. Jak rozwinie się ich relacja? I czy każdy z nich dokona zamachu?
Film bardzo wolno się rozkręca i właściwie przez cały czas utrzymuje ślamazarne tempo. Mam wrażenie, że część poświęcona temu, jak główni bohaterowie stają się terrorystami, jest zbyt rozwlekła. Mogli to jakoś szybciej opowiedzieć. Chociaż nie powiem, sceny z restauracji FcDonald były śmieszne, sam fakt strollowania wielkiej międzynarodowej marki biorę za plus. Hafeez i Praveen przybywają do Polski w przebraniach innych religii. Wynikają z tego ciekawe rozmowy, gdy uczą siebie nawzajem ważnych aspektów swoich wyznań. Niestety te momenty giną wśród tych średnio zabawnych. Widać tu nieporadność reżysera, który nie umie zaserwować składnej historii w klimacie satyry.
Polski widz na pewno będzie miał tutaj większą zabawę, niż przeciętny Hindus, dzięki sympatycznym akcentom związanym z naszym krajem. Od epizodycznych ról polskich aktorów, przez motywy muzyczne, aż do przepięknych widoków z Krakowa (jak ja tam dawno nie byłam, trzeba by się znów wybrać). Mnie bardzo cieszyły kolejne znajome twarze. I kogo my tu nie mamy: jest Marta Żmuda-Trzebiatowska w bikini, Janusz Chabior jako rosyjski sprzedawca materiałów wybuchowych, Andrzej Blumenfeld jako ekscentryczny właściciel domu czy nawet Kamil Durczok w telewizji.
Riteish Deshmukh trzymał poziom przez cały film i to mu się chwali. Wbrew pozorom ta rola była dość poważna. Nie mogę tego samego powiedzieć o Pulkicie. Jest przystojny i w ogóle kocham go, ale czasem widać po nim ogromną walkę, by pokazać coś przekonującego aktorsko. Rola Jacqueline była zupełnie zbędna (przynajmniej słusznie określono jej występ jako special apperance), ale jak ona fajnie mówi dzień dobry. Kumud Mishra wypadł dobrze w podwójnej roli szalonego guruji i szefa Al-Kaam Tamaam. Aarya Babbar był rozbrajający, pasują mu takie skrajnie komiczne postacie.
Muzyka to spory atut filmu. Saturday Night grało u mnie już od dawna, takiego klimatu disco-polo w piosence hindi nigdy bym się nie spodziewała. W trakcie seansu odkryłam urodę mocnego rockowego kawałka Meri Zidd. Ram Sampath ma dryg do takich kompozycji. Krótki teledysk też jest świetny i pięknie przedstawia miasto (plus moment z Amitabhem). Spokojniejsze Maula też brzmi przyjemnie i ma osobną wizualizację na koniec filmu. Na pochwałę zasługują też zdjęcia autorstwa Szymona Lenkowskiego.
Bangistan porusza ważny temat (przerażające, że wciąż aktualny), a przekaz na koniec jest bardzo słuszny, ale całość zdecydowanie nie gra tak, jak powinna. Mimo wszystko będę dobrze wspominać ten seans (nie wykluczam w przyszłości powtórki), bo to było miłe uczucie zobaczyć polskich aktorów w filmie Bollywood i Kraków prezentował się nader atrakcyjnie. Szkoda, że to wszystko było częścią przeciętnego dzieła. Jeśli będziecie na wstępie świadomi mankamentów filmu, możecie obejrzeć Bangistan z przyjemnością.
Polski widz na pewno będzie miał tutaj większą zabawę, niż przeciętny Hindus, dzięki sympatycznym akcentom związanym z naszym krajem. Od epizodycznych ról polskich aktorów, przez motywy muzyczne, aż do przepięknych widoków z Krakowa (jak ja tam dawno nie byłam, trzeba by się znów wybrać). Mnie bardzo cieszyły kolejne znajome twarze. I kogo my tu nie mamy: jest Marta Żmuda-Trzebiatowska w bikini, Janusz Chabior jako rosyjski sprzedawca materiałów wybuchowych, Andrzej Blumenfeld jako ekscentryczny właściciel domu czy nawet Kamil Durczok w telewizji.
Selfie na planie :) |
Riteish Deshmukh trzymał poziom przez cały film i to mu się chwali. Wbrew pozorom ta rola była dość poważna. Nie mogę tego samego powiedzieć o Pulkicie. Jest przystojny i w ogóle kocham go, ale czasem widać po nim ogromną walkę, by pokazać coś przekonującego aktorsko. Rola Jacqueline była zupełnie zbędna (przynajmniej słusznie określono jej występ jako special apperance), ale jak ona fajnie mówi dzień dobry. Kumud Mishra wypadł dobrze w podwójnej roli szalonego guruji i szefa Al-Kaam Tamaam. Aarya Babbar był rozbrajający, pasują mu takie skrajnie komiczne postacie.
Muzyka to spory atut filmu. Saturday Night grało u mnie już od dawna, takiego klimatu disco-polo w piosence hindi nigdy bym się nie spodziewała. W trakcie seansu odkryłam urodę mocnego rockowego kawałka Meri Zidd. Ram Sampath ma dryg do takich kompozycji. Krótki teledysk też jest świetny i pięknie przedstawia miasto (plus moment z Amitabhem). Spokojniejsze Maula też brzmi przyjemnie i ma osobną wizualizację na koniec filmu. Na pochwałę zasługują też zdjęcia autorstwa Szymona Lenkowskiego.
Bangistan porusza ważny temat (przerażające, że wciąż aktualny), a przekaz na koniec jest bardzo słuszny, ale całość zdecydowanie nie gra tak, jak powinna. Mimo wszystko będę dobrze wspominać ten seans (nie wykluczam w przyszłości powtórki), bo to było miłe uczucie zobaczyć polskich aktorów w filmie Bollywood i Kraków prezentował się nader atrakcyjnie. Szkoda, że to wszystko było częścią przeciętnego dzieła. Jeśli będziecie na wstępie świadomi mankamentów filmu, możecie obejrzeć Bangistan z przyjemnością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz