czwartek, 24 stycznia 2013

45. Mojej kolekcji ciąg dalszy

Wydaje mi się, że los robi sobie ze mnie okrutne żarty. Co się nie ucieszę i nie zechcę podzielić radością, jest mi ona natychmiast zabierana. Miłość chyba jednak nie istnieje i wszystko marność, ale na szczęście trwają moje pasje, które zawsze poprawią mi humor! Dlatego postanowiłam podzielić się z wami kolejnymi elementami mojej kolekcji! Mam nadzieję, że też wam się spodoba. Postanowiłam też umieścić w notce emotikonki, chociaż wiem, że to niepoprawne politycznie. ^^



Amy Winehouse
Zdarzyło mi się dwa lata temu napisać notkę o Amy Winehouse na blogu bollywood-rocks, do której bardzo lubię wracać. Na pewno wiecie, że lubię jej muzykę i to, że piosenkarka już od ponad roku nie żyje... Ta wiadomość bardzo mnie zasmuciła, gdyż do końca trzymałam kciuki za jej powrót do zdrowia i na scenę w wielkim stylu. Niestety, my fani, nie doczekaliśmy tego... Też od dłuższego czasu zbierałam różne materiały związane z Amy. Moja kolekcja zatrzymała się na pośmiertnie wydanym trzecim albumie piosenkarki Lioness: Hidden Treasuers i książce napisanej przez dziennikarkę Daphne Barak...
Brakuje mi biografii Amy, którą napisał jej ojciec, Mitch Winhouse i koncertowego boxu od BBC, ale jakoś nie miałam ochoty zaopatrywać się w te rzeczy. Wiadomo, że po jej śmierci nadal odcinane są kupony - płyty wciąż się sprzedają, ludzie piszą kolejne książki na jej temat, powstają dokumenty telewizyjne itp. itd. Wydaje mi się, że z tych filmów i książek niczego nowego bym się już nie dowiedziała, bo w dwóch pozycjach o Amy, które posiadam, powtórzyło się kilka informacji. Książkę pana Winehouse'a na pewno kiedyś kupię i przeczytam, bo spotkałam się z różnymi opiniami na jej temat, a sama chciałabym się przekonać, co miał do powiedzenia o córce Mitch... Koncertowy, 4-płytowy zestaw też kusi, bo to wielka gratka dla fana posiadać w domu takie cudo. Wyszło na to, że piszę o kolekcji, której jeszcze nie ma... :)
Jak widzicie na zdjęciu, zaopatrzyłam się w kalendarz ścienny z Amy, większość wydań jej płyt i książki, o których wspomniałam. Świetny jest zwłaszcza box Frank + Back To Black, z piękną książeczką ze zdjęciami i tekstami piosenek. Zawiera wersje deluxe dwóch płyt Amy i chociaż z wygranej w konkursie miałam płyty w podstawowej formie, warto było wykosztować się na ten zestaw.

środa, 16 stycznia 2013

44. Moja kolekcja

Preetishya przygotowała notkę, gdzie pokazała swoją kolekcję polskich wydań filmów bollywoodzkich. Pomysł spodobał mi się i postanowiłam zrobić na swoim blogu coś podobnego. Chciałabym jednak pokazać moją kolekcję pod innym kątem i nie tylko tę związaną z Bollywood.


Wariacje na temat Devdasa
Film Devdas z 2002 roku obejrzałam pierwszy raz w telewizji szmat czasu temu. Parę lat później coś przypomniało mi o tym filmie i wtedy zaczęłam się szerzej interesować Bollywood.
Polskie wydanie tej produkcji dostałam w 2008 roku pod choinkę od rodziców. Chociaż gust nieco mi się zmienił, to wciąż daję się zaczarować światu stworzonemu przez Sanjaya Leelę Bhansalego. Może to nie brzmi odpowiednio - stwierdzenie, że zmienił mi się gust - ale na pewno inaczej patrzę na niektóre filmy. Jednak Devdas zawsze będzie dla mnie wspaniałą, widowiskową opowieścią o miłości i jej sile, a także słabości człowieka.
Po wielu zabawnych i wzruszających filmach (wydanych po polsku), które obejrzałam (ok. 40), zaczęłam szukać nowych tytułów w innych źródłach. Natknęłam się na zwiastun Dev.D - Devdasa XXI wieku. Od razu mnie zaintrygował i pomyślałam, że to świetna idea, by przenieść tę historię do naszych czasów. Film z dodatkami znalazłam na allegro. Mój angielski może nie był (wtedy) w najlepszej kondycji, ale film spodobał mi się. Jego klimat, bohaterowie, muzyka, aktorstwo - tym razem dałam się oczarować wizji Anuraga Kashyapa. Jego produkcja, a dzieło Bhansalego to dwie różne bajki, mimo to oba filmy zaliczam do moich ulubionych. A making of Dev.D (chociaż jedynie w hindi) okazał się równie wart obejrzenia! Lubię zobaczyć, jak powstaje film, a w tak porządnym dokumencie to sama przyjemność.
Parę lat później przyszła kolej na klasykę, czyli Devdasa z roku 1955 z Dilpem Kumarem w tytułowej roli, którego również mam po angielsku. To było zupełnie inne doświadczenie, niż dwie poprzednie wersje. Znana historia, a znowu inaczej opowiedziana.
Może wreszcie przyjdzie kolej na książkę, bo na razie wiem tylko, jak na dzieło Sarata Chandry Chattopadhyaya patrzyli filmowcy, a nie wiem jak wygląda historia Devdasa w literackim oryginale. Myślę, że i na to w końcu przyjdzie czas.

piątek, 4 stycznia 2013

43. Przegląd item numberów 2012 roku


Jestem mocno przywiązana do takiej definicji item numberu, która mówi, że jest to piosenka, w której pojawia się aktorka niegrająca w filmie (lub mająca w nim jedynie epizod). Rok 2012 przyniósł dużo tanecznych piosenek z pięknymi aktorkami, więc jest w czym wybierać. W tej notce oceniam sześć teledysków biorąc pod uwagę muzykę, playback singerkę, choreografię i występującą aktorkę. Kolejność przypadkowa.


Tytuł: Imported Kamariya
Item girl: Scarlett Mellish Wilson 8/10
Choreografia: Uma Gaiti, Mansi Aggarwal 8/10
Muzyka: Vishal-Shekhar 9/10
Playback singerka: Richa Sharma 10/10
Film: Shanghai
Item song ciekawie osadzony w fabułę filmu. Brytyjska modelka wypadła świetnie w roli item girl, bardzo dobrze się rusza, nie mam się do czego przyczepić. Głos Richy Sharmy brzmi rewelacyjnie, uwielbiam słuchać tutaj jej głosu. Kompozycja jest świeża, melodyjna i nie brzmi jak typowy item number.